Pan Pyszczek w tarapatach


Pewnego wieczoru wychodzę na dwór i kątem oka widzę jak coś małego wyżera kocią karmę z miski. Usłyszał mnie, po czym odwrócił się przez ramię, spojrzał spode łba, niezadowolony, że mu przeszkadzam i wrócił do konsumpcji. I ja wróciłam - do domu. 

Gdy wyszłam sprawdzić, co u Pana Jeża, spał już przy misce i chrapał jak diesel. No właśnie, chrapał i nie podobał mi się sposób, w jaki oddycha (jestem wyczulona już). Po kilku dniach pan Pyszczek przycupnął na ogrodzie i ledwo łapał oddech, właściwie walczył o każdy. Niedziela wieczór - co tu z nim zrobić. Skontaktowałam się z kilkoma organizacjami, zostaliśmy sami - albo nie mają zasięgu albo coś innego. Na drugi dzień napisałam do pana Jerzego Gary, miłośnika tych kolczastych zwierzątek, który leczy i pomaga jeżom. Otrzymałam wiadomość z informacją jak opiekować się Pyszczkiem i jakie leki razem z dawkami ma brać. W międzyczasie przeczytałam, że większość jeży choruje na nicienie płucne i często związane z nimi zapalenie płuc. Zjadane ślimaki i inne przysmaki są pełne robali, dlatego dieta skazuje większość jeży na okrutną śmierć w męczarniach.

No nic. Zapakowałam z córką Pana Pyszczka do auta i pojechałyśmy po pomoc do weterynarza. Jeżyk wyglądał już źle, leżał i ciężko oddychał. Pani nie chciała nas początkowo przyjąć, bo takiego pacjenta jeszcze nie miała i bała się, że mu zaszkodzi. Ja też takiego pacjenta miałam po raz pierwszy i byłam zdezorientowana, jednak czy można bardziej zaszkodzić umierającemu zwierzęciu niż nie udzielić pomocy? Pokazałam zalecone leczenie i zapewniłam, że zleciła to osoba kompetentna, jednak nie lekarz weterynarii, o czym dowiedziałam się później.
Jeżyk przetrwał noc, dogrzewałam go lampą, bo spadła mu temperatura, wtedy jeże nie jedzą. Podpajałam wodą ze strzykawki, z miodem i szczyptą soli. Około 23.00 zaczął chodzić, jeść i ewidentnie poczuł się dobrze na tyle, że skopał całe siano w transporterze. Jednak nazajutrz nadal miał problemy z oddechem i podjęłam z weterynarzem decyzję o pilnym przekazaniu go organizacji w Poznaniu, w której od wtorku przebywa. Ostatnia i jedyna informacja, jaką o nim miałam to taka, że nie reaguje na leczenie, ale walczą o niego.. Organizacje nie mają obowiązku powiadamiać o stanie dzikiego pacjenta, ale ja byłam tak uparta, że doszło pomiędzy mną, a panią, która go leczy, do nieprzyjemnej wymiany zdań.  Jak się okazało niewiele jednostek ma uprawnienia do leczenia jeży, a w kraju jest kilka organizacji, które mają ręce pełne roboty.
Pan Pyszczek to silny gość i wierzę, że wyjdzie z tego, a byłoby wspaniale, gdyby wrócił na swój teren :)

A Kicia była na kontrolnym echu serca i co się okazało? Że serce zaczęło się zmniejszać, a choroba powoli cofać. Pierwszy raz od diagnozy, czyli od 2, 5 roku mamy poprawę parametrów, czyli leczenie daje rezultaty. :)

Zdj. Pani Mrugalińska, Beatrix Potter


 
Pacjent



P.S. Okazało się, że to jeżynka i ma się coraz lepiej.. ;)


Komentarze

Popularne posty